
Będę się jednak kłócił, bo gdy człowiek uczciwie tego posłucha, musi stwierdzić, że tak naprawdę ten materiał ma w sobie jakąś - paradoksalnie - lekkość. To właśnie miara rzeczy wybitnych - nie jest sztuką stworzyć ciężar, który jest toporny i trudny, czy to kakofoniczny czy niemiłosiernie monotonny.
Tylko nieliczni potrafią stworzyć coś niesamowitego, momentami nieprawdopodobnego, co jednocześnie przytłacza, jak i uwodzi lekkością i naturalnością.

Nie wspominając o tym, ile się w tych czterech utworach dzieje! Ile one mają wątków, małych i dużych pomysłów, jak pięknie sobie płyną, czarując przy tym swoją filmowością - David Lynch powinien ich zaprosić na swój kolejny soundtrack. Na razie do wydania tej przepotężnej moim zdaniem epki zaprosiła ich francuska wytwórnia InFine, znana z wydawania takich arystów, jak Agoria, Oxia, The Hacker czy Apparat.

Od technicznego, acidowego "Mental Disorder", przez sprytnie połamane i najbardziej melodyjne w zestawie "Man of Dust", po plastikmanowe "Fungeez" i wieńczący w kosmicznym stylu epkę "Royal Flush", gdzie intrygująca i tajemnicza elektronika spotyka się z pociętą, rockową solówką a'la Jimi Hendrix czy Eddie Hazel z Funkadelic. Co za muza!


The Same "Mental Disorder"


The Same "Man of Dust"


The Same "Fungeez"


The Same "Royal Flush" (DIGITAL EXCLUSIVE)